W roli głównej... Ja - Opowiadania o Take That - Rozdział 2

by 13:02 3 komentarze
Biegnę korytarzem. Jest ciemno... Ktoś jest za mną. Nagle słychać głośny dźwięk wystrzeliwanego pocisku. To on! Celem byłam ja, chybił. Uciekam ile sił w nogach. Czuję strach... strach, który przeszywa całą mnie, panikuję. Korytarz się kończy, wybiegam na ulicę. Lampy oświetlają nocny świat, który mnie otacza, lecz on się zbliża, jest tuż za mną. Ruszam z miejsca i wybiegam na drogę pełną pojazdów, przeszkód. Odwracam się. Jest tam. Stoi na chodniku i celuje we mnie. Wyraz jego twarzy wyraża złość, okrucieństwo. Co robić?! Potrzebuje pomocy! Jezdnia wydaje się nie kończyć, a hamujące samochody torują mi drogę. Nagle czuję silne uderzenie i okropny ból. Nie mam pojęcia co się dzieje. Wszystko wiruje... Słyszę piski opon, trąbienie, krzyki... Przestaje czuć ból, zaczynam widzieć jak przez mgłę... Wiem tylko, że panuje chaos. Moje kubki smakowe zaczyna drażnić smak krwi, ale i to się kończy...
- Kate! Obudź się do cholery! - Zaczęły docierać do mnie krzyki Marka.
Otworzyłam oczy i zaczęłam rozglądać się dookoła.
- To tylko sen. - Mówiłam do siebie w myślach.
- Żyjesz?
- Nie, umarłam. - Rzekłam zdenerwowana, ale nie wiem dlaczego.
- OK, OK, spokojnie. - Powiedział szybko mój sąsiad.
Przez to wszystko po prostu zasnęłam. Podniosłam się na dłoniach, siadłam jak należało i wyciągnęłam ręce do przodu.
- Pewnie jakiś zły sen, tak? - Wypytywał natrętnie Mark.
- Tak... Tak to był sen... zły. - Mówiłam, jeszcze nie do końca przebudzona.- Ile spałam?
- Nie długo. Zaraz powinniśmy być na miejscu. - Wtedy przyjemny głos poprosił, aby zapiąć pasy, w wiadomym celu.
- Nareszcie. - Powiedziałam sama do siebie.
Spojrzałam na Marka i skapnęłam się, że zasnęłam w jego ramionach.
- Kurwa mać! Ale wstyd! - Myślałam i nerwowo przygryzłam wargę.
- Nie porozmawialiśmy sobie długo. - Powiedział Mark spoglądając przed siebie, a potem na mnie. - Ale nie mam Ci tego za złe. Chciałabym zaprosić Cię na występ mój i mojego kolegi, który odbędzie się w klubie w Manchesterze. Bardzo mi zależy, żebyś tam się tam pojawiła.
I wtedy samolot wylądował na pasie i z ogromną dla mnie szybkością się poruszał. Nie ukrywam, że trochę się przestraszyłam, więc Markie musiał chwilę poczekać na moją odpowiedź.
- No nie wiem... - Powiedziałam kurczowo trzymając się siedzenia, samolot powoli zwalniał.
- Proszę Kate. - Chyba mu naprawdę zależało.
- No dobrze... Ale nie wiem gdzie to jest jak daleko, jak się tam dostanę i czy ciotka mnie wypuści.- Mówiłam. - A nie, sorry, musi mnie wypuścić, jestem pełnoletnia.
- Klub Alter Ego, mogę Cię podwieźć. nie ma problemu. Wystarczy, ze zadzwonisz i powiesz gdzie Cię mam szukać. Tylko zgódź się. - Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
Cóż mi pozostało? Mark jest fajnym chłopakiem i mam okazję zobaczyć go na scenie... A trochę rozrywki mi się przyda.
- Dobrze, pójdę.
- Dzięki! - Krzyknął ogromnie ucieszony Mark.
Ale już trzeba było wysiadać. Ta okropna podróż samolotem się zakończyła.
- No to rusz dupę. - Powiedziałam do Marka głupio się uśmiechając.

Podążając za Caroline starłam się nie myśleć o rodzicach co nie było łatwym zadaniem. Markowi jak zwykle się gdzieś spieszyło, więc się pożegnał jak na dżentelmena przystało i odszedł, znów zniknął w tłumie.
Szłam z ponurą miną myśląc jak to będzie. Dookoła panował niezwykły hałas i stres. Wszyscy się spieszyli. Wzięłam głęboki oddech, bo znów miałam ochotę się rozpłakać i myślałam już tylko o walizkach. Chciałam znów dostać w moje ręce, moją gitarę. Może to dziwne, ale trudno było mi się z nią rozstawać na tych kilka/paręnaście godzin. Teraz jest moim największym skarbem, a zresztą zawsze była. Spędzam z nią bardzo dużo czasu, a ostatnimi czasy myślałam, czy może by nie zainwestować w drugą... elektryczną. Według mnie jest to bardzo dobry pomysł, ale kto mi dołoży do moich oszczędności? Najwidoczniej muszę sobie znaleźć pracę. Nie chcę się chwalić, ale wiem, że przyjdzie mi to z łatwością. Nie jestem jakąś tam głupią blondynką. Wręcz przeciwnie. Wystarczy się tylko postarać.
I tak szłam myśląc, aż nareszcie dostałam w swoje ręce, moje bagaże.
- Wszystko macie? -Spytała Caroline.
Potakiwanie głową.
- No już dzieciaki! Uśmiechnijcie się trochę. Wiem, że to trudne, ale nie możecie tak cały czas. - Gadała... wiadomo kto. - Nie wiem, nic się nie odzywacie. Może jesteście zmęczeni. - Wow, zgadła! - Nie dziwie się, ja też. Za godzinkę, albo mniej będziemy w domu, wytrzymajcie.
- Co ona ma nagle taki dobry humor? - Pomyślałam dziwiąc się.
I ruszyliśmy dalej, do wyjścia. Strasznie zaczęły boleć mnie nogi od tego chodzenia. Cieszyłam się, że w końcu stąd wyjdę i znów pooddycham świeżym powietrzem.
Już są! Drzwi! Caroline, jak zwykle z gracją, otwiera je energicznie popychając. Moja stopa stanęła na rozgrzanym asfalcie. Było ciepło, nawet bardzo. Z doświadczenia wiem, że rzadko się tu zdarza taka pogoda.
Niestety nie mogłam odetchnąć,  bo w powietrzu unosił się okropny zapach spalin. Zakryłam nos ręką i zaczęłam się denerwować:
- Daleko jeszcze?!
- Zaczekajcie jeszcze chwilkę.- Powiedziała Caroline jakby w odpowiedzi na moje myśli, także wyraźnie zdenerwowana.
No cóż... zaczęłam się rozglądać. Nic, tylko mega parking. Dobrze, że mogłam popatrzeć w górę, na niebo. Było błękitne, a na nim pierzaste chmury. Co chwila wjeżdżały i wyjeżdżały samochody. Wjechała jakaś biała limuzyna. Pomyślałam ,że po jakiegoś ważniaka.
- Nareszcie! Dzieci idziemy. - Krzyknęła do nas Caroline.
Kierowała się w stronę... limuzyny!
- Czy na pewno dobrze idziemy? - Spytałam zdziwiona.
- Tak oczywiście. - Odpowiedziała nasza przewodniczka. - Idziemy do tego długiego, białego samochodu.
Na samochodach to się ona nie zna.
- To znaczy do tej limuzyny? - Odezwał się mój młodszy brat.
- Tak. - Odpowiedział życzliwie ciotka.
Pewien pan otworzył nam drzwi, a Caroline, która chyba zaczęła nad nami panować kazała nam wsiadać. Temu miłemu panu kazała wsadzić nasze walizki i okropnie na niego nakrzyczała, za to, że się spóźnił. On przyjął tą krytykę z powagą i wykonał polecenie. Szybko się uwinął. Wszyscy byli gotowi do odjazdu. Drzwi zostały zamknięte za Caroline i ruszyliśmy. Najpierw powoli, powoli, a potem nabieraliśmy tępa. Na początku podziwiać można było tylko miejskie budowle, a potem, gdy skręciliśmy na wąską ulicę tylko drzewa. Drzewa jak drzewa, ale miały coś w sobie. Zauważyłam, że przed nami nie było zupełnie nic, tylko ta sama droga. Chciałam już wysiąść chociaż wnętrze pojazdu w którym się znajdowaliśmy było imponująco nowoczesne.
Jechaliśmy jakieś dwadzieścia minut, aż skręciliśmy na dużą posesję, której centrum była... willa. Tak, to bez wątpienia była willa. Gdy się zatrzymaliśmy powoli wysiadłam. Zrobiłam kilka kroków i uważnie badałam to miejsce wzrokiem... Byłam tu. Mój mózg wtedy nie był na tyle rozwinięty, żeby wszystko zapamiętać, ale wiedziałam, że tu byłam.
- Chodźcie do domu. Odpoczniecie sobie. - Powiedziała Caroline.
Powolnym krokiem ruszyłam do drzwi rozglądając się dookoła. Było nieziemsko pięknie.

MARK
- Siema Gary! Długo czekałeś? - Spytałem, gdy tylko zobaczyłem przyjaciela i rzuciłem bagaże na ziemię rozsiadając się na krześle w kawiarni.
- Nie, dopiero przyszedłem. Co Ci się stało, że jednak przyjechałeś? Najpierw dzwonisz, że nie możesz, a teraz...?
-Spokojnie, nie denerwuj się. Zmieniłem plany. Czy ten występ w klubie jest jeszcze aktualny?
- No tak. Jeszcze go nie odwołałem.
- To super! - Powiedziałem uradowany.
- A co? - Spytał Gary.
- Zaprosiłem na ten występ taka jedną... dziewczynę. - Uśmiechnąłem się spoglądając na minę Gary'ego.
- Aaa... To takie buty. Jak ma na imię?
- Kate. Nie miałem okazji z nią o wszystkim porozmawiać, a teraz mam okazję.
- Gratuluje stary! Ty zawsze wyrwiesz jakaś laskę. - Podał mi rękę.
- Może by tak z szacunkiem, co? 
- Dobrze. - Zaczął szczerzyc te swoje zęby.- To chodź lepiej poćwiczyć, bo za trzy dni mamy śpiewać, a ja potrzebuje kasy. - Spojrzałem na przyjaciela.
- Jak to potrzebujesz kasy? Ty? 
- Tak ja. Każdy ma kiedyś kryzys. I przestań gadać niepotrzebne rzeczy tylko mów kiedy się spotkamy na próbę.

KATE
Chyba śnię. W klika minut załatwiłam sobie to jaki mam mieć wystrój w pokoju. Zaczynam coraz bardziej lubić tą Caroline. Ciekawe jak będzie wyglądał po krótkim dekorowaniu... Na razie jest cały biały tak jak wszystko w nim. Jest za jasno. Teraz patrzę w okno, ale muszę zaraz zejść na dół. Zostałam zaproszona na kolację. Chyba nie wypada się tu spóźniać, ale nie będę, bo jestem głodna jak wilk. 
Oderwałam wzrok od widoku za oknem i zdecydowanym krokiem zmierzałam ku schodom. Były długie i kręte.

MARK 
 - Nie Gary! Jeszcze raz! Strasznie to sfałszowałeś.
- Odwal się, dobra? Chyba nie było dobrym pomysłem, żebyśmy się spotkali dzisiaj.
- Może i nie... Ale nadal potrzebujesz kasy? - Zacząłem wpatrywać się w Gary''ego.- Tak? To ćwicz!
- Nie mam już siły.
Wyciągnął z kieszeni biały proszek w woreczku i usiadł na krześle.
- Przecież miało już tego nie być. - Mówiłem w myślach.- Gary, co ty robisz?
- Chcesz? - Zapytał bezczelnie.

- Pojebało Cie do reszty?! Przecież mieliśmy już więcej nie brać! Zawsze to ty byłeś tym rozsądniejszym! A teraz co?!
- Daj mi spokój, dobrze?
- A rób co chcesz kurwa!
I wyszedłem z domu kumpla zabierając ze sobą manatki. Potem z nim pogadam. Teraz ja, i on też, musimy ochłonąć.


Tak się kończy rozdział 2. 
Tylko się nie przestraszcie tych narkotyków.   Byli młodzi, więc się im zdarzyło...
I mam taką fajnie pocieszająca wiadomość. Rozdział 3 mam już gotowy!

Nie przyjmuję nieuzasadnionej krytyki. Z góry przepraszam za błędy językowe lub ortograficzne (nie jestem w stanie wszystkich 'wypaczeć', poprawiałam te, które widziałam)..

I jak?  Nie za krótki?

1 EDIT




3 komentarze:

  1. Świetny blog ... !
    Obserwuję i liczę na to samo ;P
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaje***** OPOWIADANIA A ŚMIAĆ SIĘ CHCE. TY POWINNAŚ PISAĆ KSIĄŻKI :d

    OdpowiedzUsuń

Źródła zdjęć